We Wrocławiu w niedzielę funkcjonują dwa targi przypominające pchli targ. Pierwszy to Niskie Łąki, drugi na Świebodzkim, który nazywam Biedą.
Na Niskich Łąkach można wyszperać coś taniego (czyli poniżej 20 zł) jeśli pojedzie się tam odpowiednio wcześnie. Ja jednak zjawiam się zawsze po 9.00 i wszystkie ciekawsze (czyt. tanie) drobiazgi dawno znalazły swoich nowych właścicieli. Raz udało mi się znaleźć metalową doniczkę za 30 zł i dwa razy komiksy „Asterix” za 10 zł.
Bieda to targ wszystkiego, co można przywieźć na wózku lub upchnąć po kieszeniach. Lubię ludzi, których tam spotykam, lubię z nimi rozmawiać, patrzeć na nich; zawsze boję się wziąć ze sobą aparat i zawsze potem żałuję, że nie wzięłam. Znaleźć można tam dosłownie wszystko, łącznie ze sztuczną szczęką, zabawkami z jajek-niespodzianek, chałwą i wózkiem inwalidzkim.
Dzisiaj odwiedziłam Biedę i kupiłam kilka duperelek zupełnie mi niepotrzebnych ale jednocześnie niezbędnych:
1. ukraińską chałwę, najsmaczniejszą na świecie, bo robioną na oleju słonecznikowym – 5 zł
2. kwas chlebowy – 4 zł za dwa litry
3. latarkę ze zmiennym światłem biało/czerwonym – 4 zł
4. budzik bez jednej nóżki, całkowicie sprawny, który rozebrałam na części – 2 zł
5. dwa tomy „Fizjologii” Andrzeja Klisieckiego, pisanej na maszynie – 8 zł
6. przeźrocza ze zdjęciami Wrocławia – 4 zł
7. książkę „Lokomotywa” Tuwima w idealnym stanie – 5 zł
W „Fizjologii” znalazłam karteczkę z wierszem nieznanego autora, trochę brzmi jak by był napisany przez czytelnika owego dzieła.