Znalazłam radio internetowe, które nadaje wyłącznie odgłosy przyrody: lasu, łąki itp. Słuchamy go z Antkiem od trzech dni. Ja jestem nim zachwycona; czasami mam wrażenie, że czuję rozgrzaną słońcem trawę…
Słuchając tego radia mam same miłe wspomnienia. Poza tym to nie lada gratka, móc w domu posłuchać dzięcioła, kukułki albo słowika.
Tytuł mojego bloga nie jest przypadkowy. Na wytłumaczenie, dlaczego akurat taka nazwa, musiałabym poświęcić osobny wpis (i być może kiedyś to zrobię). Tymczasem jak na miłośniczkę kalejdoskopowych obrazów przystało, nie może u mnie zabraknąć poniższego ruchomego dzieła sztuki:
Wyobraźcie sobie młodego chłopaka, który za dezercję został wydalony ze służby wojskowej i rozpoczął pracę u handlarzy niewolników. Marzył o łatwym zarobku, tymczasem był traktowany niewiele lepiej od swoich „podopiecznych”. W wieku 23 lat sam został handlarzem niewolników po tym, jak przyjaciel ojca pomógł mu wykaraskać się z problemów. Kiedy miał już swój statek, systematycznie przybijał do portów Anglii z kolejnym „towarem”. Podczas jednego z powrotnych rejsów spotkał go straszny sztorm, z którego ledwie uszedł z życiem.
Był to najprawdopodobniej moment jego nawrócenia duchowego. Jednak niewolnictwem zajmował się jeszcze przez kilka lat, by w końcu porzucić to zajęcie i stać się duchownym anglikańskim, ewangelistą oraz zagorzałym przeciwnikiem niewolnictwa.
Tak sobie myślę, że być może to właśnie Newton był wzorem do naśladowania dla innego anglikanina, głęboko wierzącego człowieka, który walczył o zniesienie niewolnictwa, Williama Wilberforce’a. Zresztą ten ostatni ostatecznie przyczynił się do uchwalenia w 1833 r. ustawy Slavery Abolition Act, która znosiła niewolnictwo niemal w całej Anglii ( a o tej postaci i zdarzeniu można sobie oglądnąć film pt. „Głos wolności”/”Amazing Grace” ).
Tytułowa pieśń doczekała się tłumaczenia na język polski przez protestancką tłumaczkę Adelę Bajko. Od tamtej pory znajduje się w większości protestanckich śpiewników, między innymi w „Śpiewniku Pielgrzyma”.
Na koniec dodam, że to jedna z moich ulubionych pieśni:)
Czasy, w których światem rządzili królowie, na szczęście minęły. Nie wyobrażam sobie mojego życia uzależnionego od łaski Jego Królewskiej Mości. Bezkarność ludzi posiadających władzę była przerażająca.
Scenariusze filmów historycznych są oczywiście tak konstruowane, by w widzu wzbudzać tęsknotę za honorem ponad wszystko, miłością aż po grób i lojalnością wobec władcy większą niż strach przed karą.
Ja jednak lubię oglądać właśnie takie filmy, szczególnie za stroje, jakie noszą w nich postacie oraz za cudowną muzykę.
Czasami mnie zdumiewa, z jakim pietyzmem twórcy gier komputerowych dobierają muzykę do swoich małych dzieł. Oglądając grę „Civilization 4” usłyszałam niezwykły utwór. Poruszył mnie bardzo.
Poszperałam w necie, by czegoś więcej się dowiedzieć. Utwór został napisany przez Christophera Tina i nosi tytuł „Baba Yeta” i jest… modlitwą „Ojcze nasz” w języku Suahili.
Abstrahując od gry, modlitwa wypowiadana z sercem wypełnionym wdzięcznością jest mi bliższa, niż jakakolwiek inna jej forma.
CHORUS
Baba yetu, Yesu uliye
Mbinguni yetu, Yesu, amina!
Baba yetu, Yesu, uliye
Jina lako litukuzwe.
(x2)
Utupe leo chakula chetu
Tunachohitaji utusamehe
Makosa yetu, hey!
Kama nasi tunavyowasamehe
Waliotukosea usitutie
Katika majaribu, lakini
Utuokoe, na yule, milelea milele!
CHORUS
Ufalme wako ufike utakalo
Lifanyike duniani kama mbinguni. (Amina)
CHORUS
Utupe leo chakula chetu
Tunachohitaji utusamehe
Makosa yetu, hey!
Kama nasi tunavyowasamehe
Waliotukosea usitutie
Katika majaribu, lakini
Utuokoe, na yule, simama mwehu
Czy jest ktoś, kto nie oglądał ani jednego filmu wojennego?
Wychowywałam się bez telewizora, taka była decyzja mich rodziców. Dopiero kiedy w moim rodzinnym domu pojawił się komputer, zaczęliśmy oglądać filmy, prędzej nieczęsto się to zdarzało.
W 1997 roku w kinach puścili „Cienką czerwoną linię”, a wychowawczyni naszej klasy stwierdziła najwyraźniej, że obejrzenie go jest konieczne w naszej edukacji. Tak więc oglądnęłam ten film i żaden wojenny obraz nie zrobił już na mnie takiego wrażenia.
Może właśnie przez „czystą kartę” w głowie? nieskażoną innymi filmami? W ciemnych czeluściach kinowej sali, wśród skrywanego wstydliwie płaczu innych oglądających i zapachu gumy balonowej (popcornu i coca-coli wtedy się jeszcze nie jadło), moczyłam chusteczkę za chusteczką.
Do dziś „Cienka czerwona linia” to jeden z moich ulubionych filmów. Nie ma w nim rozwleczonych flaków i amerykańskiego heroizmu. Jest za to chwila, w której trwa niewypowiedziany żal za straconą szansą.
No i muzyka!!
(aby jej posłuchać, należy przejść do YouTube)
P.S. Miałam szczęśliwe dzieciństwo, pełne przygód i miłości. W moim domu również nie ma telewizora.
Chciałam zamieści tu kilka zdjęć, ale właśnie dziś zepsuł się aparat, taka złośliwość rzeczy martwych. A takie miałam projekty i plany. Tak chciałam zaciekawić i ogłosić całemu światu, że wokół mnie też jest wiele rzeczy wartych pokazania, że potrafię zaciekawić i być niebanalna. Moje plany znowu przegrały z rzeczywistością.
Teraz będę musiała poczekać, aż stary aparat będę mogła zastąpić nowym.